piątek, 12 lutego 2010

Kulawa historia


Na ortopedii pod łóżkiem każdy ma po jednym kapciu. Czasami zdarza się ktoś kto ma dwa, co wcale nie oznacza, że ma się lepiej. Wręcz odwrotnie. Właśnie z nim może być gorzej.
Do takich obserwacji dochodziłem leżąc najpierw bez żadnego kapcia pod łóżkiem (to znaczy, całkowicie unieruchomiony), i później, już z tym jednym pantoflem.
Kilkumiesięczna rekonwalescencja przyniosła zupełnie inną konstatację. Gdy paradowałem przez miasto z wypasioną ortezą (dla tych, co nie wiedzą, to taki but, który zastępuje gips) byłem traktowany z pewnym nawet szacunkiem. I nie wiem, co było tego powodem, czy to, że mogłem być beneficjentem najnowocześniejszych osiągnięć medycyny, czy też ofiarą letniej eskapady na narty do Chile (dodam skromnie, żem się połamał na rolkach na Polach Mokotowskich).
Kiedy jednak już zdjąłem ortezę i zacząłem przemierzać świat oparty na kulach okazało się, iż ten świat w postaci rodzimej ludności zaczyna traktować mnie nader okrutnie. Otóż niemal na każdym kroku, w każdym sklepie lub kramiku próbowano mnie bezczelnie oszukać. Tam sklepikarka wciskała mi same zgniłe jabłka, tu mi kasjerka trzykrotnie zawyżała rachunek. Każden jeden chciał mnie okraść. Wyczuliło to moje zmysły ogromnie, ale i też skłoniło do pewnej refleksji, iż w narodzie musi być przekonanie, że jak ktoś kulawy to od razu ślepy i głupi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz