niedziela, 18 marca 2012

KOMUNIKAT BRZMI POWAŻNIE

DRODZY CZYTELNICY,

jak pewnie niektórzy z Was zauważyli na jakiś czas zawiesiłem pisanie. Prowadzenie dwóch blogów zajmuje jednak sporo czasu, szczególnie że ONE DAY, ONE TIE ma codziennie nowe wpisy.
W tej sytuacji musiałem trochę przemyśleć jak powinien wyglądać FRANKENSTEIN. Koncepcja na szczęście się już krystalizuje. Myślę, że niebawem będę mógł zaprosić Państwa do lektury nowych wpisów.
Dziękuję jednocześnie za wizyty i lekturę moich dotychczasowych tekstów.

piątek, 4 marca 2011

Dlaczego nie czytam dzienników literackich

Pisarz polski, miasto obojętne, rok napisania i wydania również, dzień jak co dzień w życiu pisarza:

Spojrzałem za okno. Prószył drobno śnieg. W tych malutkich płatkach czułem, że odmierzany jest czas wszechświata. Nagle odezwał się dźwięk dzwonka telefonu gwałtownie burząc delikatność całej sytuacji.
Dzwonił M. Mówił, że rozmawiał z K. na temat naszych wspólnych planów. Wszystko zaczyna się konkretyzować. Tak! Sprawy nabierają gwałtownego tempa, pomyślałem sobie, mimo iż tok mego myślenia zakłócał uparcie M., który oczywiście nie mógł pominąć swojej roli w całej sprawie ciągle podkreślając wyimaginowane zasługi. Chełpiłby się jeszcze długo, gdybym zdecydowanym tonem nie przypomniał mu o tym, że jest mi winien pewną sumę pieniędzy. Od razu przestał perorować i gwałtownie zamilkł. Nim zdążyłem zadać mu kilka ważnych pytań szybko pożegnał się i odłożył słuchawkę.
Bezczelny typ. Pozostawił mnie rozdygotanego, całego w nerwach, bez tych paru istotnych informacji o naszym projekcie. Nie mogłem się skupić na pisaniu.
- Drań! - więcej mu nie pożyczę żadnych pieniędzy. Wiem, że jeszcze umówiony termin nie minął, ale przecież zbliża się i niebawem nadejdzie.
Tymczasem z kuchni dochodziły mnie odgłosy krzątaniny i co najważniejsze zapachy zbliżającego się posiłku. Pani Stefa, nasza gospodyni, szykowała coś pysznego. Rozległ się natarczywy dzwonek, chwilę potem łoskot szybko odstawianej patelni i charakterystyczne kroki pani Stefy zmierzającej do drzwi. Jakiś intruz postanowił wtargnąć do mojego imperium. Barbarzyńca niszczący święte misterium obiadu.
Boże! Na śmierć zapomniałem, że umówiłem się z R. Miał przyjść później, ale on zawsze starał się wpadać w porze posiłku. Trudno. Wyjdziemy na miasto, nie mogę przecież obciążać pani Stefy dodatkowymi obowiązkami.
R. - który pragnął uchodzić za intelektualistę - już w drzwiach się dopytywał pani Stefy "co tak pięknie pachnie". Naprawdę ma facet tupet. Kompletny brak manier. Powiedziałem, że jesteśmy po obiedzie i pani Stefa szykuje już posiłki na następne dni.
- Muszę pilnie wyjść na pocztę. Po drodze pogadamy - rzuciłem do R. w ostatniej chwili, bo ten już palto ściągnął i próbował się ładować do kuchni, by tam zaglądać do garów. Miałem chwilę satysfakcji widząc jego skrzywioną z rozczarowania minę.
Wyszliśmy. Na początku rozmowa się nie kleiła, aż wreszcie - gdy mijaliśmy dość sympatyczną, ale drogą knajpkę - R. zaproponował, żeby wstąpić na "lufeczkę". Pech chciał, że nie wziąłem ze sobą pieniędzy. Jednak R. w swoim rubasznie natrętnym stylu zapraszał, więc chcąc nie chcąc się zgodziłem.
W lokalu było sympatycznie. Rozmawialiśmy o prawach człowieka, wyrównaniu szans kobiet, o talibanizacji życia publicznego i sytuacji w Tybecie.
- Jak ci Chińczycy okropnie traktują Tybetańczyków - krzyczał R. aż wszyscy się odwracali w naszą stronę.
Wspominaliśmy też stare lata i wspólne dziewczyny. Szczególnie Marię. Jej wielkie, okrągłe, mlecznobiałe piersi. Z drobnymi, przypominającymi maliny, sutkami.
W czasie tej rozmowy poszła najpierw jedna, a potem druga butelka wódki. Czuliśmy jak alkohol rozgrzewa naszą krew i wspomnienia. Obsługiwała nas czarnowłosa kelnerka o pełnych biodrach i wystających mocno pośladkach. Patrzyliśmy na nią jak balansowała między stolikami kolebiąc zmysłowo biodrami niczym tancerka w nadmorskiej tawernie.
W pewnym momencie, gdy przechodziła obok nas R. klepnął ją w pośladki. Zarechotała lubieżnie i odeszła jeszcze bardziej uwodzicielsko chybocząc zadkiem.
Niestety, czułem głód. W końcu nie zjadłem obiadu, nie miałem przy sobie pieniędzy, a maniery R. ograniczają się do popijania wódki gazowaną wodą. A przecież w domu nadal czekał na mnie pyszny posiłek przygotowany przez panią Stefę.
Powiedziałem, że spodziewam się pilnego telefonu i zapomniałem o tym na śmierć. Na szczęście okazało się, że R. też się gdzieś śpieszy i wezwał taksówkę.
Kiedy się z nim pożegnałem ruszyłem do domu podniecony wypitym alkoholem, wspomnieniami młodzieńczych szaleństw i zbliżającą się perspektywą pysznej uczty. Śnieg znów zaczął prószyć. Płatki tańczyły frywolnie w powietrzu. Zatrzymałem się. Czułem, że wszystko wiruje wokół mnie.
Ale łamanie praw człowieka w Tybecie, to potworne poczucie ludzkiej krzywdy, te ludzkie niegodziwości, to wszystko nie mogło mnie opuścić, psując i niwecząc moją radość.

sobota, 26 lutego 2011

Femen wiodący lud na barykady wolności

Pierś jest najważniejsza. Po prostu.
Polityce polskiej potrzebna jest świeża krew. Coś co przewietrzy zatęchłe salony. Wprowadzi do debaty publicznej świeży, ozdrowieńczy oddech. Padają takie i podobne głosy ze wszystkich stron.
Zapatrzeni na Zachód - jak zawsze - nie dostrzegamy nowych, wspaniałych tendencji na Wschodzie. A tam na tej odległej, acz tak przez nas ukochanej Ukrainie, narodził się prawdziwie odważny i ożywczy ruch.

To FEMEN. To grupa młodych, pięknych i przede wszystkim odważnych kobiet protestująca w różnych sprawach społecznie ważnych na ulicach tamtejszych miast. Te dzielne kobiety występują z otwartą przyłbicą i odkrytą piersią przyjmując odważnie każde uderzenie od brutalnej rzeczywistości.
Kiedy te młode Ukrainki odkrywają przed światem swoje piękne i bohaterskie piersi, my od ćwierć wieku żyjemy mitem Pomarańczowej Alternatywy i ekscytujemy się sztucznym penisem Palikota. Jesteśmy żałośni.
Z drugiej strony, biorąc pod uwagę nasze obyczajowe zakłamanie i szybkość pracy rodzimych sądów, w Polsce młode dziewczyny z Femenu doczekałyby się pierwszych wyroków skazujących dopiero na emeryturze. Nawet ukraińskie sądownictwo nie działa tak wolno, choć ewentualne odszkodowania za uciążliwość długotrwałych postępowań sądowych mogą skutecznie zastąpić brak emerytury w przyszłości. Co jakby mamy już zagwarantowane.


Ukrainki pojawiły się już nad Wisłą.
Na razie krótko i gościnnie, co odnotowały nasze dzielne i czujne służby porządkowe. Jest więc nadzieja, że w ramach zbliżenia narodów do jakiego dojdzie podczas rozgrywek Euro 2012, gościć tu będą częściej i wniosą ożywczego ducha do naszego mocno zaściankowatego życia publicznego.
Gdybym miał piękną, młodą i dziewiczą pierś stanąłbym przy nich ramię w ramię tocząc bezkompromisową walkę o wolność, równość i braterstwo. O lepsze jutro.
Niestety, pierś mi się już postarzała, jest na dodatek zarośnięta sierścią i mogę liczyć jedynie, że dziewczyny z Femenu wezwą mnie do wsparcia, bym nią odstraszał siły bezpieczeństwa. Jak trzeba będzie nie zawaham się jej użyć. I pewny jestem, że będzie to broń tyleż przerażająca co skuteczna. Ale wiem, to jako ostateczne rozwiązanie. Na razie zostaję głęboko zakonspirowany w podziemiu jako cichy FEMENISTA.
Dziewczyny z Femenu! Jestem z wami! Dajcie tylko znak, a stanę do walki! Prowadźcie nas ku wolności! Liberte! Egalite! Fraternite! Za Naszą i Waszą wolność!

PS. Zdjęcia pokazujące FEMEN w akcji pochodzą ze strony tej organizacji na Facebooku: http://www.facebook.com/Femen.UA?sk=info

sobota, 19 lutego 2011

DDT: cudowna broń


Ojciec po wojnie nienawidził robaków. Musiały mu strasznie dokuczyć. Twierdził nawet, że Amerykanie wygrali wojnę dzięki DDT. W jego opowieściach była to najstraszniejsza broń na wrogów i robaki. I jednocześnie najwspanialsza, bo przynosząca ulgę i zwycięstwo.

Niemcy nie mieli DDT. Musieli wojnę przegrać.

Kiedy świat stanął w obliczu groźby nowej wojny ojciec był w Ameryce. Konflikt kubański zapowiadał straszliwe wydarzenia. Globalne perspektywy nie były raczej różowe, bo wszyscy bali się, że będzie to pierwsza i ostatnia wojna nuklearna.

My, siostra i ja z mamą, siedzieliśmy wówczas pod Warszawą. Chyba nawet byliśmy chorzy, bo mama nie mogła wtedy wyjść z domu, kiedy wszyscy wykupowali w sklepach mąkę, kaszę i cukier. Na wypadek tej trzeciej światowej wojny zostaliśmy bez żadnego prowiantu.


Tam daleko od nas, w Ameryce, ojciec postanowił, że w tej wojnie jego dzieci nie będą cierpieć z powodu robaków. Żadne paskudztwo nie miało prawa nas pogryźć i zarazić zakaźną chorobą. Kupił więc opakowanie DDT i przesłał je jak najszybciej do kraju. I tak dostaliśmy cudowny środek i dzięki niemu mieliśmy szansę wygrać tę wojnę.

Wiele lat później, po śmierci ojca na pawlaczu mieszkania rodziców znalazłem głęboko ukryte opakowanie DDT. Przeleżało tam ponad czterdzieści lat. Takie pudełko nadziei na przetrwanie w najstraszniejszych warunkach wojennej nędzy.

niedziela, 13 lutego 2011

Sarkozy musi przeprosić!

Z tym Sarkozym to same problemy. Uprze się taki żabojadzki przykurcz, że nie chce parasola, a potem są z tego same kłopoty. Przecież nikt nie będzie latał za nim po całej Warszawie, żeby mu dogodzić.
Albo skąd mu mieliśmy wziąć niskiego goryla. Jak chciał go mieć, to sam se mógł przywieźć. My mamy samych postawnych. W końcu jak chłop ma za żonami ministrów zakupy nosić to musi mieć krzepę. A jak ma krzepę to musi mieć sylwetkę. Jakby był kurduplem to, by te siaty po trotuarze ciągnął i taki dostałby opieprz, że przy tym opieprzu słowa generała Cambronne to jak przedszkolne piosenki.
Zaprosi człowiek takich do domu i potem krzywią się. Parasola nie dostali, dobre sobie! Ciekawe, czy w Pałacu Elizejskim tak gifty gościom rozdają. Wałęsa mówił, że nawet długopisu nie dostał jak tam był, chociaż każdy z Francuzów garściami je tam nosił. Dranie. Dzicz cholerna. Od tych żab im się tak robi.
Albo z tym siadaniem. Już usiąść w domu człowiek nie może. Przychodzą tacy, nawet butów na wycieraczce nie wytrą, i się czepiają, że człowiek pierwszy usiadł. A co miał stać? Było siadać jak siadał, a nie sterczeć jak jakaś skamielina i teraz biadolić. A media nie pokazały, że bez wytarcia nóg jak do jakiej stodoły do naszego Pałacu się pchali. Pokazał ktoś? Nikt.
A ta Merkel niech nie myśli, że chłopy się tak do niej wyrywają. Niemra jedna.
Tak samo z tą Obamą. Tłumacza nawet przyzwoitego nie mają, bo u nich w tym Gabinecie Owalnym z tą przyzwoitością w ogóle na bakier. Siedzą sobie i tam bezeceństwa wymyślają. Najpierw ten Clinton z tą Levinsky cygarem się bawili. Teraz ta tłumaczka coś pokręciła. A może ona mu prawdę powiedziała? No, zastanowił się ktoś może, pytam! Niech najpierw lepiej sprawdzi. Zamiast głupio oczy wytrzeszczać.
Cholerne kaszaloty.


niedziela, 6 lutego 2011

W poszukiwaniu mister Hita


Uwielbiałem je oglądać. Mało kto pamięta, ale w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, w najlepszych czasach Gierka, w telewizji polskiej puszczano reklamy. Było to związane z umowami kredytowymi. Ówczesna ekipa rządząca wzięła pożyczki, dostała zachodnie licencje, a jednym z warunków otrzymania tych licencji była promocja. Kapitaliści po prostu nie rozumieli, że produkt można sprzedawać bez promocji.
Reklamy puszczano późnym wieczorem, tuż przed zakończeniem programu. Było też kilka reklam rodzimych produktów - polis PZU, suszarki do włosów i koca elektrycznego. Ta ostatnia była moją ulubioną. Facet miotał się w łóżku. A łóżko raz stało na ulicy, raz na dachu domu.. I wtedy głos z offu mówił: - Nie możesz spać. Brakuje ci koca elektrycznego Predom. Facet natychmiast się uspokajał i spokojnie zasypiał. Koc Predomu działał jak kaftan bezpieczeństwa.
Była też reklama tanich na Zachodzie, a i u nas sprzedawanych po stosunkowo po przystępnej cenie, popularnych gramofonów. Wtedy w Polsce gramofony nazywano powszechnie adapterami. Te były na licencji Telefunkena i nosiły nazwę Mister Hit.
W reklamie tych "adapterów" zrobionej w Polsce para ludzi chodziła po klatce dzwoniąc od drzwi do drzwi. - Czy tu mieszka Mister Hit? - pytano każdego. A ten nigdzie nie mieszkał. Aż wreszcie przy którychś z rzędu drzwiach usłyszeli: - Tak tu mieszka cała rodzina Hitów. Mister Hit, Party Hit i Stereo Hit.
Za każdym razem pękałem ze śmiechu oglądając te reklamy. Na szczęście od czasu do czasu reklamy PZU wprowadzały elementy horroru. W jednej z nich z pędzącej karetki wyskakiwała ekipa medyczna i nachylała się nad kamerą tak, że człowiek miał wrażenie, iż sam jest ofiarą wypadku. Wtedy padało w gruncie rzeczy retoryczne pytanie: - Czy masz polisę na życie PZU?


piątek, 28 stycznia 2011

Czy Kocie Oczy założą seksowną bieliznę?

Jest na fejsbuku taka aplikacja. Pokazuje twoich znajomych i zadaje pytania. Zwykle omijam takie zabawy. Aż zobaczyłem, że wielu znajomych, a właściwie wiele znajomych, zadaje pytania dotyczące mego życia seksualnego. Pomyślałem sobie, iż może we mnie jest jakiś żar, albo nawet ogień, ktory gdzieś na internetowych łączach rozpala jakieś namiętności.

Jak tylko tak pomyślałem od razu poczułem w sobie żar jakiś wielki. I zanim zacząłem klikać już czułem, że podoboje są w zasięgu mojej ręki. Czułem sie jak Don Juan przed wyjściem na imprezę lub jak obsada łodzi Wikingów przed wizytą w którymś z nadmorsklich kurortów Francji.

Nie zwlekając przystąpiłem do aplikacji wykonując wszystkie wskazane czynności i rytuały. Przy pierwszym pytaniu przeraziłem się. Zobaczyłem zdjęcie z rottweilerem i przeczytałem: Czy Fundacja Rottka uprawiałby seks na tylnym siedzeniu samochodu? Nie wiem, czy ma na to ochotę. Ja na pewno nie.

Po takim zaskoczeniu przyszły następne ciosy. Zamiast rychłych baraszkowań otrzymymałem listę fundamentalych pytań. Sam bałbym się o takie rzeczy pytać. Uzyskanie odpowiedzi w niektórych przypadkach może zmienić mój - lepiej! - nasz pogląd na wiele spraw.

Oto te pytania:

Czy Dom Wschodni zdobyłby nowe kwalifikacje po to, by pokazać je potencjalnym kochankom?

Czy Teatr Żydowski jest romantyczny?

Czy Kobietopolis Portal Społecznościowy Kobiet unika ryzyka odrzucenia?

Czy Kultura Liberalna kłamałaby na temat swojego miejsca zamieszkania po to, by zdobyć czyjąś sympatię?

Czy Łowimy Talenty to flirciarze?

Czy Galeria Sztuki W Legnicy kupuje ubrania, aby robić wrażenie na imprezach?

Czy Muzeum Teatralne zniechęciłoby się do osoby, która mu się podoba, gdyby ta założyła okropne buty?

Myślisz, że Biblioteka Prawa Oświatowego uprawiała seks w miejscu publicznym?

Czy Burmistrz Władza-mieszkańcom przeczytałby Kama Sutrę i zostawił ją w widocznym miejscu sypialni?

Czy StacjaKultura Pl wystawiłaby kogoś na randce?

Czy Net Trendy zagrałoby w rozbieranego pokera?

Czy Purpose Przedsiębiorczość W Kulturze przespałaby się z przyjaciółką lub przyjacielem?

Czy Mobilna Platforma Coigdziepl unika ryzyka odrzucenia?

Myślisz, że Miasta W Komie byłyby dobrym kochankiem?

Czy Stowarzyszenie Teatralne Remus wzięłoby udział w szybkich randkach?

Czy Przyjaciele Rdc (Radia dla Ciebie) pojechaliby na wakacje, by przeżyć romans?

Czy Institut Français de Varsovie zapłaciłby za seks?

Czy Twoje Wnętrze uprawiałoby seks na plaży?

Czy Pan Krytyk poszedłby na film, który go nie interesuje tylko po to, by zrobić przyjemność osobie, z którą się umówił?

Czy Galeria Kocie Oczy założyłaby seksowną bieliznę, gdyby była szansa jej pokazania?

Czy Laboratorium Dramatu poszłoby do łóżka z osobą, której nie zna?

Czy WakacyjneNoclegi Baza Noclegowa zorganizowałaby imprezę po to, by z kimś się przespać?

Czy Restauracja LeCedre płaciłaby za czyjeś drinki po to, by zaciągnąć tę osobę do łóżka?

Aż wreszcie trafiłem na pytanie: Czy Jacek Soplica uprawiałby seks bez zabezpieczenia? I pomyślałem, że odpowiedź na nie znam, bo gdyby Soplica nie uprawiał seksu bez zabezpieczenia to ja, bym nie przeczytał “Pana Tadeusza”. Już zadowolny miałem zamykać tę aplikację. Ale wtedy niezborną ręką uruchomiłem myszkę, która z kolei odnalazła kolejne pytanie:


Czy Polish Artists mogą żyć bez seksu? A znam takich co się upierają, że polscy artyści są i bezpłodni, i impotentni.


PS. Wszystkie pytania pochodzą z aplikacji Badoo, ze względu na jakość używanej w niej polszczyzny zostały poprawione stylistycznie i gramatycznie. Nie zmieniło to ich sensu.