Dlaczego Frankenstein?

Frankenstein brzmi dumnie. Przynajmniej dla mnie. Mam do niego stosunek osobisty, bardzo intymny. Wiem. Większość osób uważa, że Frankenstein to taki posklejany facet. Ale to i tak nieprawda. Frankenstein to nie potwór, ale człowiek, który go stworzył. Victor Frankenstein.
Co ja z nim mam wspólnego? Nic. Moja historia jest prostsza, bardziej swojska i siermiężna.
Ostatnio, zresztą w związku z blogiem, spytał mnie o to pewien znajomy.
- Słuchaj – mówię – od dzieciństwa byli tacy, którzy dostrzegali we mnie żydowskie rysy. Nie robiło to na mnie większego wrażenia, bo rasizmy i nacjonalizmy jakoś nigdy mnie nie podniecały. Kiedyś w jakiejś antysemickiej broszurze znalazłem, że Stefanowi Sieczkowskiemu, wybitnemu adwokatowi, przedwojennemu wiceministrowi sprawiedliwości i wielkiemu patriocie polskiemu, wypominano żydowskie pochodzenie podając jako prawdziwe nazwisko Frankenstein.
O ile wiem, nie jestem – niestety! – spokrewniony ze Stefanem Sieczkowskim. Pogrzebałem jednak trochę i udało mi się znaleźć, że wśród frankistów przechodzących na katolicyzm i przyjmujących nazwisko Sieczkowski rzeczywiście byli Frankensteinowie, choć na doszukiwanie się własnych (a tym bardziej Pana Ministra) ewentualnych związków z nimi nie znalazłem czasu.
- Ale mnie się to podoba. W końcu nie każdy może być Frankensteinem – zakończyłem swoją opowieść.
- Czyli po wujku jesteś Frankensteinem? – czujnie zapytał znajomy, bo jak wiemy wszelkie stereotypy rasowe są obce polskiej inteligencji.