Wybory samorządowe minęły. Mogę się więc przyznać, że w tej rodzimej samorządności maczałem swoje brudne palce. Dwadzieścia lat temu, wiosną 1990 roku wraz z grupą dziennikarzy o rodowodzie opozycyjnym wszedłem w skład kierowanego przez Michała Kuleszę zespołu tygodnika "Wspólnota". Pismo to powstało na gruzach istniejącego w PRL tygodnika "Rada Narodowa".
Pomysł naszego redaktora naczelnego, a teraz profesora MichałaKuleszy był prosty i wzorowany na tym, co zastosował w "Rzeczpospolitej" Dariusz Fikus. Stary zespół po prostu zmieszano z ludźmi, którzy mieli za sobą doświadczenia podziemne. Kto nie potrafił pójść na kompromisy sam odchodził. W takim też składzie dyskutowaliśmy o idei samorządności i jeździliśmy po Polsce, żeby opisać to co się dzieje. A działo się dużo. Oj, działo się.
Ponieważ byłem liberałem gospodarczym zostałem przewodniczącym zakładowej "Solidarności", bo po wprowadzeniu reformy Balcerowicza nasz status prawny był tak skomplikowany i niejasny, że ktoś musiał negocjować warunki wszystkich pracowników tygodnika.
I tu jest najzabawniejszy fragment rzeczywistości z początków III RP. Wydawcą "Wspólnoty" tak jak zresztą wcześniej "Rady Narodowej" była Kancelaria Prezydenta. Krótko mówiąc moim szefem był Wojciech Jaruzelski.
Tyle lat knucia, spiskowania. I od razu na samym początku demokracji taki cios.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz