piątek, 4 marca 2011

Dlaczego nie czytam dzienników literackich

Pisarz polski, miasto obojętne, rok napisania i wydania również, dzień jak co dzień w życiu pisarza:

Spojrzałem za okno. Prószył drobno śnieg. W tych malutkich płatkach czułem, że odmierzany jest czas wszechświata. Nagle odezwał się dźwięk dzwonka telefonu gwałtownie burząc delikatność całej sytuacji.
Dzwonił M. Mówił, że rozmawiał z K. na temat naszych wspólnych planów. Wszystko zaczyna się konkretyzować. Tak! Sprawy nabierają gwałtownego tempa, pomyślałem sobie, mimo iż tok mego myślenia zakłócał uparcie M., który oczywiście nie mógł pominąć swojej roli w całej sprawie ciągle podkreślając wyimaginowane zasługi. Chełpiłby się jeszcze długo, gdybym zdecydowanym tonem nie przypomniał mu o tym, że jest mi winien pewną sumę pieniędzy. Od razu przestał perorować i gwałtownie zamilkł. Nim zdążyłem zadać mu kilka ważnych pytań szybko pożegnał się i odłożył słuchawkę.
Bezczelny typ. Pozostawił mnie rozdygotanego, całego w nerwach, bez tych paru istotnych informacji o naszym projekcie. Nie mogłem się skupić na pisaniu.
- Drań! - więcej mu nie pożyczę żadnych pieniędzy. Wiem, że jeszcze umówiony termin nie minął, ale przecież zbliża się i niebawem nadejdzie.
Tymczasem z kuchni dochodziły mnie odgłosy krzątaniny i co najważniejsze zapachy zbliżającego się posiłku. Pani Stefa, nasza gospodyni, szykowała coś pysznego. Rozległ się natarczywy dzwonek, chwilę potem łoskot szybko odstawianej patelni i charakterystyczne kroki pani Stefy zmierzającej do drzwi. Jakiś intruz postanowił wtargnąć do mojego imperium. Barbarzyńca niszczący święte misterium obiadu.
Boże! Na śmierć zapomniałem, że umówiłem się z R. Miał przyjść później, ale on zawsze starał się wpadać w porze posiłku. Trudno. Wyjdziemy na miasto, nie mogę przecież obciążać pani Stefy dodatkowymi obowiązkami.
R. - który pragnął uchodzić za intelektualistę - już w drzwiach się dopytywał pani Stefy "co tak pięknie pachnie". Naprawdę ma facet tupet. Kompletny brak manier. Powiedziałem, że jesteśmy po obiedzie i pani Stefa szykuje już posiłki na następne dni.
- Muszę pilnie wyjść na pocztę. Po drodze pogadamy - rzuciłem do R. w ostatniej chwili, bo ten już palto ściągnął i próbował się ładować do kuchni, by tam zaglądać do garów. Miałem chwilę satysfakcji widząc jego skrzywioną z rozczarowania minę.
Wyszliśmy. Na początku rozmowa się nie kleiła, aż wreszcie - gdy mijaliśmy dość sympatyczną, ale drogą knajpkę - R. zaproponował, żeby wstąpić na "lufeczkę". Pech chciał, że nie wziąłem ze sobą pieniędzy. Jednak R. w swoim rubasznie natrętnym stylu zapraszał, więc chcąc nie chcąc się zgodziłem.
W lokalu było sympatycznie. Rozmawialiśmy o prawach człowieka, wyrównaniu szans kobiet, o talibanizacji życia publicznego i sytuacji w Tybecie.
- Jak ci Chińczycy okropnie traktują Tybetańczyków - krzyczał R. aż wszyscy się odwracali w naszą stronę.
Wspominaliśmy też stare lata i wspólne dziewczyny. Szczególnie Marię. Jej wielkie, okrągłe, mlecznobiałe piersi. Z drobnymi, przypominającymi maliny, sutkami.
W czasie tej rozmowy poszła najpierw jedna, a potem druga butelka wódki. Czuliśmy jak alkohol rozgrzewa naszą krew i wspomnienia. Obsługiwała nas czarnowłosa kelnerka o pełnych biodrach i wystających mocno pośladkach. Patrzyliśmy na nią jak balansowała między stolikami kolebiąc zmysłowo biodrami niczym tancerka w nadmorskiej tawernie.
W pewnym momencie, gdy przechodziła obok nas R. klepnął ją w pośladki. Zarechotała lubieżnie i odeszła jeszcze bardziej uwodzicielsko chybocząc zadkiem.
Niestety, czułem głód. W końcu nie zjadłem obiadu, nie miałem przy sobie pieniędzy, a maniery R. ograniczają się do popijania wódki gazowaną wodą. A przecież w domu nadal czekał na mnie pyszny posiłek przygotowany przez panią Stefę.
Powiedziałem, że spodziewam się pilnego telefonu i zapomniałem o tym na śmierć. Na szczęście okazało się, że R. też się gdzieś śpieszy i wezwał taksówkę.
Kiedy się z nim pożegnałem ruszyłem do domu podniecony wypitym alkoholem, wspomnieniami młodzieńczych szaleństw i zbliżającą się perspektywą pysznej uczty. Śnieg znów zaczął prószyć. Płatki tańczyły frywolnie w powietrzu. Zatrzymałem się. Czułem, że wszystko wiruje wokół mnie.
Ale łamanie praw człowieka w Tybecie, to potworne poczucie ludzkiej krzywdy, te ludzkie niegodziwości, to wszystko nie mogło mnie opuścić, psując i niwecząc moją radość.

8 komentarzy:

  1. dzięki za komentarz :*
    miło to słyszeć !

    zapraszam do zadawania mi pytań w moim nowym poście !

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlatego, że miałam dużo pytań zadawanych na formspring ( nie wiem czy pan kojarzy tę stronę) i nie nadążałam z odpowiadaniem a i pytania często się powtarzały. Postanowiłam zrobić coś takiego żeby każdy kto chce mógł mnie zapytać. ; )

    OdpowiedzUsuń
  3. Pisarze mają ciężkie życie. Muszą pisać bo inaczej przestaliby być pisarzami. A jak przestaną być, to dopiero będą mieli przegwizdane.;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. @martienn: dzięki za odpowiedź!
    @Paweł: Generalnie wszyscy mamy przegwizdane!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki dobry Frankensteinie!Dzięki tobie nareszcie zrozumiałam dlaczego nie czytam dzienników literackich;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej!
    Fajny schemat! Zmieniając inicjały też mogę zostać pisarzem :-) myślałem, że to trochę trudniejsze. A, jak się zastanowić to działa!!
    Zresztą, aby być pisarzem to chyba wystarczy coś wydać, a później po prostu bywać we właściwych miejscach i właściwym czasie, spożywając właściwe napoje :-)
    Muszę częściej do Ciebie, na ten blog zaglądać.

    pozdrowienia
    Vislav

    OdpowiedzUsuń
  7. O! dopiero zauważyłem, że to nie jest zbyt częste.

    To tylko potwierdza moją teorię o byciu pisarzem :-)

    pozdr.Vslv

    OdpowiedzUsuń
  8. Chwilowo ograniczyłem pisanie na tym blogu. Niedługo zaczynam od nowa :-)

    OdpowiedzUsuń