- A tak sobie popierdalam - odpowiedział kiedyś Fryderyk Chopin na w końcu dość banalne pytanie George Sand: - Cóż pan tak pięknie gra?
Kilka lat temu jedna z największych firm fonograficznych na świecie wydała cykl płyt z muzyką wielkich kompozytorów. Każdemu geniuszowi przypisano jakąś porę dnia lub okazję, do której najlepiej pasuje jego muzyka. „Chopin for breakfast” - nosiła tytuł jedna z płyt tej kolekcji. Patrzcie, my, żeby słuchać Chopina musimy wprowadzić stan wojenny lub pójść na pogrzeb, a oni go słuchają tak po prostu na śniadanie.
Popularny pod koniec Gierka dowcip, który przytoczyłem na początku, przypomniał mi się podczas spotkania w gronie znajomych, którzy utyskiwali nad polskimi przygotowaniami obchodów Roku Chopinowskiego. Ich zdaniem to kompromitacja i amatorszczyzna. Mówili, że cały świat zarobi na Chopinie, tylko nie Polska.
Można było zbudować wielką salę koncertową - mówiła koleżanka. - A my co? Nic. W końcu od dwustu lat wiadomo, kiedy wypada jego dwusetna rocznica urodzin.
Coś w tym musimy być. Jakieś dwa miesiące temu podczas przerwy w Teatrze Wielkim widziałem zamknięte w oszklonej gablocie gadżety przygotowane z okazji tej rocznicy. Widziałem je tam pierwszy i ostatni raz. W Warszawie za to od wielu lat mogę kupić bez trudu - skądinąd bardzo gustowne - souveniry związane z Mozartem. Pamiątki chopinowskie są już zapewne w drodze do kolejnej gabloty. W Muzeum Narodowym.
Pamiętam, a było to u schyłku Gomułki, razem z moją klasą ze szkoły podstawowej odwiedziliśmy Żelazową Wolę. Po zwiedzaniu pozwolono nam zrobić zakupy w sklepiku z pamiątkami. Było tam kilka pożółkłych pocztówek i ze dwie zakurzone broszurki. Wszystko ponure, w tonacji buro-czarnej.
Ale nagle dostrzegłem coś niezwykłego. Pamiętam, jakby to było dziś. Leżała na półce w paskudnym, szarym pudełku. Jakby czekała specjalnie na mnie. Biała, chuda i piękna dłoń. Gipsowy odlew dłoni Chopina. Od razu zapragnąłem ją mieć, ale - niestety! - rodzice dali mi za mało pieniędzy. Pragnienie nie zostało spełnione.
Kiedy kilka lat później zawiozłem zaprzyjaźnionego Szweda do miejsca narodzin kompozytora miałem przy sobie odpowiednie środki finansowe na spełnienie marzenia, ale dłoni muzyka w sklepiku już nie było.
Poruszono we mnie pragnienia, których nikt nigdy nie mógł spełnić. Zostałem oszukany. Niedługo po szkolnej wycieczce pobiegłem do kościoła św. Krzyża, gdzie spoczywa serce kompozytora.
Wchodzę, rozglądam się i tego, czego szukam wzrokiem nie widzę. Gdzie jest ten słój z formaliną? Są jakieś wieńce. Szkolne tarcze. Tablica. Biało-czerwone szarfy. Płonące znicze. Jest patetyczno-patriotyczny nastrój. A serca w słoju nie ma.
Czar prysł, pozostała tylko muzyka.
Piszę o tym wszystkim, bo przecież jestem dla wielkiego muzyka kimś bliskim. W końcu Towarzystwo Chopinowskie, po tym jak kilka lat temu napisałem tekst o wódce „Chopin”, w swojej bazie danych zakwalifikowało mnie jako „osobę związaną z Chopinem”. Jestem mu bliski, więc mam szczególne prawa. To tak, żeby nie było jakichś wątpliwości.
A tak swoją drogą, może teraz uda mi się kupić ten gipsowy odlew jego dłoni.
na takie szkaradztwo chciałeś rodziców naciągnąć?!
OdpowiedzUsuńhttp://mw2.google.com/mw-panoramio/photos/medium/22533811.jpg
Moja dłoń Chopina wyglądała pięknie, śmiertelnie pięknie. Była śnieżnobiała. A tej nawet nie umyli. Dobrze, że to nie noga. Stan tej dłoni świadczy o trudnej w Towarzystwie Chopinowskim. I potwierdza moje najgorsze przeczucia.
OdpowiedzUsuńWedług mojej wiedzy George Sand nie zapytała lekko bez sensu "Cóż pan tak pięknie gra?" tylko po prostu zachwyciła się: "Jak pan pięknie gra?". Reszta bez zarzutu. w sumie cztery plus.
OdpowiedzUsuńZapewne masz rację. Dzięki za przypomnienie.
OdpowiedzUsuń