poniedziałek, 22 listopada 2010

Cios demokracji

Wybory samorządowe minęły. Mogę się więc przyznać, że w tej rodzimej samorządności maczałem swoje brudne palce. Dwadzieścia lat temu, wiosną 1990 roku wraz z grupą dziennikarzy o rodowodzie opozycyjnym wszedłem w skład kierowanego przez Michała Kuleszę zespołu tygodnika "Wspólnota". Pismo to powstało na gruzach istniejącego w PRL tygodnika "Rada Narodowa".
Pomysł naszego redaktora naczelnego, a teraz profesora MichałaKuleszy był prosty i wzorowany na tym, co zastosował w "Rzeczpospolitej" Dariusz Fikus. Stary zespół po prostu zmieszano z ludźmi, którzy mieli za sobą doświadczenia podziemne. Kto nie potrafił pójść na kompromisy sam odchodził. W takim też składzie dyskutowaliśmy o idei samorządności i jeździliśmy po Polsce, żeby opisać to co się dzieje. A działo się dużo. Oj, działo się.
Ponieważ byłem liberałem gospodarczym zostałem przewodniczącym zakładowej "Solidarności", bo po wprowadzeniu reformy Balcerowicza nasz status prawny był tak skomplikowany i niejasny, że ktoś musiał negocjować warunki wszystkich pracowników tygodnika.
I tu jest najzabawniejszy fragment rzeczywistości z początków III RP. Wydawcą "Wspólnoty" tak jak zresztą wcześniej "Rady Narodowej" była Kancelaria Prezydenta. Krótko mówiąc moim szefem był Wojciech Jaruzelski.
Tyle lat knucia, spiskowania. I od razu na samym początku demokracji taki cios.

sobota, 6 listopada 2010

Poufne nr 000331


Nie mogę tych informacji trzymać dłużej w sekrecie. Muszą ujrzeć światło dzienne. Po 32 latach. Być może to jest jedyny egzemplarz jaki ocalał z dziejowej zawieruchy. Egzemplarz nr 000331.
"Zmodyfikowany system ekonomiczno-finansowy przemysłu kluczowego" z lutego 1978 roku miał być naszym socjalistycznym ciosem w gospodarkę zgniłego kapitalizmu. Kluczem do zwycięstwa.
"Zmodyfikowany system preferuje więc inwestycje szybkorentujące i modernizacyjne, przyczyniające się do wykorzystania krajowych surowców"- czytamy w zakończeniu, choć ostatnie zdanie powinno budzić już wówczas niepokój: "Brak bowiem środków dewizowych na import kompletacyjny wpłynął hamująco na eksport kompletnych obiektów".
To były te klucze właśnie.

PS. Zostawiam z lekturą zasad premiowania kadry kierowniczej.



środa, 3 listopada 2010

Zgłoszenie dewizowe



Pamiętam kantory na Zachodzie i nerwowych Polaków pod nimi. Przeliczających w pamięci złotówki na marki, marki na dolary, dolary na franki, franki na liry, liry na szylingi, szylingi na korony, a korony na złotówki.
Oczywiście, zawsze chodziło o czarnorynkowy kurs złotówki. On był jedynym realnym kursem, ale i też trudno wyobrażalnym. Złotówka na Zachodzie nie istniała. Taki pieniądz bez wartości. Aż wreszcie Polacy - a były to lata 70. XX wieku - zaciągnęli mnie na Mexicoplatz we Wiedniu, gdzie w kantorach można było wymienić banknoty tysiączłotowe na dowolne pieniądze świata. Poczułem się od razu lepiej.
Sześć lat temu spędzałem wakacje we Francji, nad Atlantykiem. Miałem przy sobie pewną kwotę dolarów, którą postanowiłem zamienić na euro. Co zaglądałem do banku to bezradnie rozkładano ręce.
- Proszę pana, tu jest bank - mówiono. - Tu nie ma pieniędzy.
Od razu poczułem się lepiej.

wtorek, 2 listopada 2010

Wkładka paszportowa



Wkładki paszportowej w końcu nie miałem. Wkładka paszportowa to był taki niby-paszport do krajów socjalistycznych, ważny był tylko z dowodem osobistym i nigdzie indziej nie udałoby się z tym normalnie pojechać.
Chodziłem do szkoły wieczorowej i z kolegami wpadliśmy na pomysł wyjazdu do Czech lub Bułgarii. Udałem się do wydziału paszportowego, który podlegał wówczas komendzie milicji obywatelskiej. Wziąłem stosowny wniosek, wypełniłem go, nakleiłem swoje zdjęcie, a w szkole wieczorowej podstemplowali mi ten dokument.
Udałem się ponownie do wydziału paszportowego, podszedłem do okienka, w którym siedziała klasyczna biurwa. Obejrzała moją wkładkę paszportową i powiedziała mi, że jej nie przyjmie, bo nie pracuję, a chodzę do szkoły wieczorowej. Grzecznie poprosiłem o wyjaśnienie, dlaczego chodząc do szkoły wieczorowej muszę pracować.
- Żona przy mężu nie musi pracować - powiedziała.
- Nie jestem żoną - zauważyłem.
- Żona przy mężu nie musi pracować - powtarzała jak automat.
- Nie jestem też żonaty - powiedziałem, a ona nadal powtarzała swoją mantrę.
- Jestem kawalerem - podkreśliłem, ale ona znów swoje. Dorzuciłem jeszcze pytanie: - Dlaczego żona przy mężu nie musi pracować?
Wywołało to prawdziwą furię milicyjnej urzędniczki, która powtarzając, że „żona przy mężu nie musi pracować”, dziurawiła długopisem mój wniosek. Uzyskanie jakiejkolwiek rozsądnej odpowiedzi było już nie możliwe, a i ja - widząc zainteresowanie jej mundurowych kolegów - wolałem się wycofać.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Wesoła szkoła myje nagrobek



Najważniejszym elementem ludzkiej pamięci jest czystość. Czystość dosłowna. Nie serc, nie duszy. Ale czystość nagrobka. "Mama myje pomnik. I ja myję pomnik". Jak już pomnik jest umyty i lampki są zapalone, to mama stoi smutna i zadumana. Pewnie martwi się, że zaraz listki spadną na nagrobek i go pobrudzą.
A może nie domyła pomnika. Może była niedokładna. Fleja taka. Może użyła za mało środka czyszczącego? I teraz ją to wszystko trapi i dręczy. Stoi i się biedna umartwia. Ale w takiej sytuacji należy podać matce rękę. Od razu lepiej się poczuje. Pomyśli sobie, że za rok, dwa pogoni dziecko do mycia pomnika. I wtedy pomnik będzie pięknie domyty.
Tylko te cholerne liście. Brudzą pomnik. Trzeba będzie podlać drzewo jakimś żrącym kwasem. To uschnie. Matka wie, że dziecko tak samo myśli. Rozumie ten znak. Bez słów. Dlatego splatają dłonie. I od razu mają raźniejsze miny. Wiedzą już, że razem zniszczą to cholerne drzewo. Taka bliskość.

--------

Wesoła szkoła. Kształcenie zintegrowane w klasie 1. Podręcznik. Część 2. Autorzy: Stanisława Łukasik, Helena Petkowicz, Stanisław Karaszewski, Irena Micińska-Łyżniak, Joanna Straburzyńska, Anna Wiśniewska, Ewa Witkowska, Ilustracje: Katarzyna Czerner-Wieczorek, Grzegorz Szumowski, Koncepcja graficzna: Danuta Cesarska, Wojciech Jaruszewski, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne Spółka Akcyjna, Warszawa 2007, wydanie ósme udoskonalone, str. 4-5