wtorek, 2 listopada 2010

Wkładka paszportowa



Wkładki paszportowej w końcu nie miałem. Wkładka paszportowa to był taki niby-paszport do krajów socjalistycznych, ważny był tylko z dowodem osobistym i nigdzie indziej nie udałoby się z tym normalnie pojechać.
Chodziłem do szkoły wieczorowej i z kolegami wpadliśmy na pomysł wyjazdu do Czech lub Bułgarii. Udałem się do wydziału paszportowego, który podlegał wówczas komendzie milicji obywatelskiej. Wziąłem stosowny wniosek, wypełniłem go, nakleiłem swoje zdjęcie, a w szkole wieczorowej podstemplowali mi ten dokument.
Udałem się ponownie do wydziału paszportowego, podszedłem do okienka, w którym siedziała klasyczna biurwa. Obejrzała moją wkładkę paszportową i powiedziała mi, że jej nie przyjmie, bo nie pracuję, a chodzę do szkoły wieczorowej. Grzecznie poprosiłem o wyjaśnienie, dlaczego chodząc do szkoły wieczorowej muszę pracować.
- Żona przy mężu nie musi pracować - powiedziała.
- Nie jestem żoną - zauważyłem.
- Żona przy mężu nie musi pracować - powtarzała jak automat.
- Nie jestem też żonaty - powiedziałem, a ona nadal powtarzała swoją mantrę.
- Jestem kawalerem - podkreśliłem, ale ona znów swoje. Dorzuciłem jeszcze pytanie: - Dlaczego żona przy mężu nie musi pracować?
Wywołało to prawdziwą furię milicyjnej urzędniczki, która powtarzając, że „żona przy mężu nie musi pracować”, dziurawiła długopisem mój wniosek. Uzyskanie jakiejkolwiek rozsądnej odpowiedzi było już nie możliwe, a i ja - widząc zainteresowanie jej mundurowych kolegów - wolałem się wycofać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz