wtorek, 25 maja 2010

Klich rozkoszy

– Ktoś leciał w kokpicie. Kto?
– Nie mogę powiedzieć, powiem tylko, że miał damskie ubranie.
– Jest taka pewność?
– Nie stuprocentowa, ale jest. Potwierdzam.
– Czy to była kobieta?
– Tego nie powiedziałem.
– Ale ubrany jak kobieta?
– Nie, tego też nie powiedziałem.
– Czy ten ktoś był członkiem załogi.
– Nie, z całą pewnością nie był.
– Ale był mężczyzną w kobiecym przebraniu…
– Niewątpliwie, wszystko wskazuje na to, że to był mężczyzna, choć jeszcze strona gospodarzy tego nie potwierdziła, a ja zaś nie mogę tego powiedzieć, bo wiąże mnie do czasu raportu pewna tajemnica, której zdradzić mi nie wolno.
– Czyli był to mężczyzna udający kobietę?
– Tego też nie powiedziałem, stwierdziłem jedynie, że jest przypuszczenie, iż ten ktoś miał kobiece ubranie.
– Miał, ale nie był w nie ubrany?
– Właśnie tak, ten ktoś miał ubranie. Dokładniej, ubranie kobiece znaleziono przy tej osobie.
– To znaczy?
– Nie mogę zdradzać wielu szczegółów, bo są one objęte tajemnicą śledztwa, ale mogę powiedzieć, że leżało obok tej osoby.
– Czyli mogło też należeć do kogoś innego?
– Ten wątek też jest badany. Ale na razie nie mogę powiedzieć nic więcej.
– A co to było za ubranie?
– Z tego, co wiem od śledczych, był to damski płaszcz. Proszę mnie nie pytać, więcej szczegółów nie mogę powiedzieć.
– Czyli możemy przypuszczać, że ten ktoś – prawdopodobnie mężczyzna – mógł tym strojem rozproszyć załogę?
– Nie wiemy konkretnie, tego nie ma zarejestrowanego na czarnej skrzynce. Ale mężczyzna trzymający damski płaszcz…
- Zakładający?
– Raczej trzymający, leżał obok, więc nie da się ustalić w stu procentach, czy było gwałtowne zakładanie. Ale już samo trzymanie płaszcza jest oznaką przygotowywania się do wyjścia.
– Sugeruje pan, że pasażerowie stali już przy drzwiach?!
– Tego nie uda się w żaden sposób udowodnić, ale istnieje uzasadnione przypuszczenie, że ktoś kto mógł mieć przy sobie płaszcz, wywierał na pilotów wojskowych silną, trudną do wytrzymania presję. Dlaczego przed lądowaniem przygotowywał się do wysiadania? Taka presja musiała więc być. Za wcześnie na wyciąganie wniosków, ale trzeba to brać pod uwagę. Oczywiście, to jest tylko hipoteza, ale jakże wiarygodna.

***

Tak od miesiąca wyglądają rozmowy o głosach słyszanych w kokpicie.
Nie chciałem o tym mówić. Czekałem na oficjalne zakończenie prac specjalnych komisji i obu prokuratur.
Zaraz po katastrofie smoleńskiej Edmund Klich, przewodniczący Komisji Badania Wypadków Lotniczych, powiedział, że nie szuka winnych, lecz określi jakie wady systemowe wpłynęły na tragiczny wypadek. I to mi się bardzo podobało. Nie chciał gadać, miał pracować. Ostatnio jednak pan Klich bardzo się uaktywnił.
Dlaczego nagle ujawnia dane objęte dochodzeniem prokuratury? Dlaczego jeden wątek stał się tak ważny? Chce się komuś podlizać? Czegoś się boi? Co mu się stało?
Podejrzewam, że zachorował na lustrzycę. Widzi się na ekranie telewizora, który stał się dla niego lustrem świata. Jestem w telewizji, więc jestem. Jestem kimś wielkim.
Przecież nikt Klicha nie zaprosi do radia lub telewizji, żeby mówił o konieczności konsolidacji poszczególnych procedur i obowiązku większej współpracy między instytucjami zabezpieczającymi loty wysokich urzędników państwowych. Nudne, prawda? Ale już co innego, kiedy opowiadamy: co tam było w kokpicie? Samo leci.
Tak więc Edmund Klich stał się celebrytą. Pije z kielicha rozkoszy. Klich próżności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz